Kilka lat temu śledziłam z zapartym tchem blog chłopaka, który pisał o minimalizmie. Byłam wówczas zafascynowana tym tematem i szukałam różnych miejsc w sieci, aby poczytać o ludziach, którzy żyją w ten sposób. Na jego blogu jednak odkryłam jeszcze jeden wątek od którego dostawałam wypieków na twarzy i to nie z zawstydzenia, a z powodu ekscytacji.
Opisywał mianowicie swoje kilkumiesięczne przygody, podczas których wyjeżdżał sam w dalekie miejsce z ciepłym klimatem i osadzał się tam na jakiś czas. Żył jak tubylcy i pracował przez Internet. Był freelancerem, choć nie wiem czy sam by się tak określił, ponieważ wówczas słowo to nie było tak modne jak dziś. Podczas ostatniej takiej wyprawy miejsce docelowe wybrał tak, aby mieć przy okazji dobre zaplecze do nauki surfingu. Pracował spod palemki zarabiając tam gdzie płacą lepiej, a wydając tam gdzie wszystko było tańsze. Myślę, że właśnie wówczas zaczęło we mnie kiełkować podobne marzenie o pracy, która nie będzie mnie wiązać z jednym miejscem i pozwoli na większą swobodę. Przyznam, że wizja pracy w kraju z ciepłym klimatem kusi mnie do dziś i mam ją gdzieś z tyłu głowy planując kolejne kroki rozwoju.
Chciałabym Wam opowiedzieć dzisiaj jednak inną historię jak z książki. O tym jak środek do celu staje się celem sam w sobie i odmienia życie. Poznajcie Martę, która odważyła się porzucić dobrą pracę w Hamburgu dla Malty, a to wszystko za sprawą kursu językowego.
Marta, jak to się stało, że postanowiłaś wyjechać na pierwszy kurs na Maltę?
To było 9 lat temu. Wtedy to zaczęłam moje studia pedagogiczne na uniwersytecie w Kilonii (w Niemczech) i dostałam się na dwumiesięczne praktyki na uniwersytet Ole Miss w Oxford, w Missisipi, w USA. Mało tego dostałam stypendium i nie było już odwrotu – musiałam lecieć… tylko był mały problem – moja znajomość języka angielskiego była raczej średnia, a zostały mi dwa miesiące do rozpoczęcia stażu. Zaczęłam się intensywnie uczyć w domu, ale nadal miałam problem z płynnym mówieniem . Postanowiłam coś z tym zrobić i zdecydowałam się na dwutygodniowy kurs na Malcie. To było w lutym, pamiętam jakby to było wczoraj, opuszczając zimne i ponure Niemcy nie myślałam, że wyląduje w przepiękniej i ciepłej krainie z bogata historia i przemiłymi ludźmi. Zakochałam się w Malcie! Kurs był dla mnie niesamowitym doświadczeniem, bo po raz pierwszy przełamałam barierę językową. Naprawdę, czułam się jak na wakacjach, poznałam ludzi z całego świata i zwiedziłam wyspę.
Z rozmowy z Tobą wiem, że na tym nie poprzestałaś i był też kolejny raz.
Przez ostatnie lata prowadziłam w Hamburgu projekt na temat otwarcia systemu zdrowotnego dla imigrantów w Niemczech i pracowałam w Hamburskim Instytucie Pedagogiki Międzynarodowej jako docentka (oczywiście wszystko w języku niemieckim). Czasem musiałam prowadzić rozmowy po angielsku i zauważyłam, ze brakuje mi praktyki. Porozmawiałam z szefem, a on zgodził się sfinansować mi kurs połączony z wyjazdem.
Zdecydowałam się na dosyć nową na rynku szkołę – Maltalingua. Namówiłam moją przyjaciółkę Sandrę, aby poleciała ze mną. Miałyśmy niesamowity czas i obie zrobiłyśmy ogromne postępy w nauce języka angielskiego. Na nowo zakochałam się w Malcie, a w nowej szkole bardzo urzekła mnie jej atmosfera i jej położenie w zatoce St. Julian’s.
Od kursu za granicą do przeprowadzki i całkowitej zmiany swojego życia jednak jeszcze daleko. A może wcale nie? Oświeć mnie proszę.
Po powrocie do Hamburga nie mogłam już się odnaleźć w mojej pracy i w niemieckiej pogodzie. Ciągle myślałam o Malcie i o szkole. Zakończyłam projekt, dostałam awans i nadal nie czułam się szczęśliwa. Postanowiłam spróbować szczęścia i wysłałam moje CV na staż do szkoły, w której spędziłam tak fajny czas. Po dwóch dniach dostałam pozytywną odpowiedź i poprosiłam mojego szefa z Hamburga o dwumiesięczną przerwę zanim rozpocznę mój drugi projekt.
Lecąc na staż nie myślałam o przeprowadzce. Chciałam zostać tam trochę dłużej niż dwa tygodnie. Chciałam zrobić coś nowego. Nauczyć się nowego rynku, nowej dziedziny i znowu podszkolić angielski. Zmienić tapety i mieć piękną pogodę ,chociaż na dwa miesiące. Szkoła Maltalingua wydała mi się idealnym miejscem na taka przerwę od mojej kariery w Hamburgu. Będąc kursantką bardzo spodobała mi się atmosfera w szkole, która nie jest masówką, jest dość mała, a mieści maksymalnie stu uczniów. Widziałam, że kadra nie tylko profesjonalnie pracuje, ale także dobrze się bawi. Obserwowałam to z boku i marzyłam, aby być częścią tego teamu! I moje marzenie się spełniło.
W lutym tego roku rozpoczęłam mój staż w szkole w wydziale Marketingu. Jednak po trzech tygodniach szef szkoły zaoferował mi stanowisko Marketing Managera na polski i niemiecki rynek. Nie mogłam w to uwierzyć. Bardzo się ucieszyłam, ale nie wiedziałam co mam zrobić. Mój szef z Niemiec też na mnie czekał z super propozycją. Miałam siedem dni na podjęcie decyzji, ale już po 2 sekundach wiedziałam, że zostanę na Malcie.
Wiele z nas marzy, aby mieszkać w ciepłym kraju i pracować z pasją. Życie jednak składa się także z tych gorszych chwil. Jakie największe trudności napotkałaś podczas tej maltańskiej przygody?
Najgorsze było zostawić moich przyjaciół w Hamburgu. Po tylu latach przyjaźni są jak moja druga rodzina. Jednak i tak wiedziałam, że będą mnie regularnie odwiedzać, a ja, ze względu na moją nową pracę, od czasu do czasu będę latać do nich. Ciężkie było też to, że mój szef z Hamburga na mnie czekał. Bałam się jego reakcji, ale on się super zachował. Powiedział, że rozumie i że życzy mi wszystkiego dobrego. Miałam tylko miesiąc na sprzedanie i spakowanie wszystkiego . To było trudne. Za przeprowadzkę miałam już zapłacone, ale po 12 latach w Niemczech ciężko było mi się spakować w kilka kartonów. Mieszkanie na Malcie było już umeblowane, także nie chciałam za dużo brać.
Wróćmy jeszcze na chwilę do kursu. Wyobrażam sobie, że takie językowe wakacje są kosztowne. Czy to prawda?
Na pewno taki wyjazd wiąże się z kosztem. Porównując jednak Maltę do Anglii to jest tu znacznie taniej. W naszej szkole cena poza sezonem za kurs standardowy (20 godzin tygodniowo) to 165 euro! Od 2015 roku istnieją tanie połączenia lotnicze z czterech wielkich polskich miast. Bilet można znaleźć już od 200 złotych. Sama Malta tez jest dosyć tania.
Dziękuję Ci Marto za rozmowę z dawką motywacji i nadziei oraz zdjęcia.
Szkoła Maltalingua jest w pełni akredytowanym członkiem EAQUALS (Evaluation&Accreditation of Quality in Language Services), prestiżowej organizacji, która ocenia szkoły językowe za osiągnięcia w nauczaniu języków obcych oraz Ministerstwa edukacji. Nie pobiera opłat rezerwacyjnych, a wszyscy nauczyciele są native speakerami oraz posiadają certyfikaty np.TEFL, CELTA, DELTA lub ich odpowiedniki.
Ciekawa jestem czy podzielacie takie marzenia? Czy odważyłybyście się wyjechać tak jak Marta i zacząć wszystko od nowa? A i jeszcze jedno – czy ktoś kojarzy blog o którym pisałam na początku i jest wstanie podlinkować?
Mam koleżankę, która porzuciła Polskę, swoje dotychczasowe życie, pracę i wyjechała z czystą kartą do Australii. Jest tam już dwa lata i małymi kroczkami zbliża się do ustabilizowania swojej sytuacji, jeszcze długa droga przed nią. Podziwiam takich ludzi za ich odwagę.
Zgadzam się. Trzeba być odważnym, ale mieć też w sobie trochę naiwności i wiary dziecka (w dobrym tego słowa znaczeniu).
Oj zazdroszczę i sama marzę o takim życiu, ale wiem jak ciężka była dla mnie przeprowadzka z miasto do miasta więc nie wiem czy odważyłabym się tak spontanicznie zaryzykować, ale może kiedyś też wyrwę się do jakiegoś ciepłego kraju na stałe 🙂
Ja tak sobie myślę że mi by wystarczyły tak z 2-3 miesiące w roku relokacji:)
Tak, ale pod jednym warunkiem że co roku w innym miejscu na świecie 😀
Dokładnie!:)
Oj podzielamy, straszliwie podzielamy! Sama bym się nie odważyła na taki krok będąc w takiej sytuacji, jakiej jestem. Może gdyby życie inaczej się potoczyło… Ale kto wie 🙂
Życie potrafi zaskakiwać i to bardzo:)
Mnie się marzy coś takiego. Może kiedyś 🙂
Twoje praca jest jak z marzeń <3
Przepiękne zdjęcia 🙂
Zapraszam: Mój blog
och podzielam, podzielam, ale to chyba jednak pozostanie w sferze marzeń, chociaż kto wie 🙂
Chciałabym uniezależnić sie kiedyś na tyle od zawodu psychologa – może rozwinąć w jakieś innej przestrzeni zawodowej – by moc tak właśnie popracować sobie satysfakcjonująco w innym, pięknym miejscu świata 🙂
Klucz w tym, żeby pracować on-line i to daje już wiele większe pole do popisu. Mi się nawet marzy wyprowadzka dalej od miasta niż teraz. Jednak co z tego, że ja się od miasta uniezależniam jak M. wciąż w nim uwiązany. Życzę Ci tego, aby się udało!
A co to za blog? Chłopaka o którym piszesz na początku? Istnieje jeszcze?
No właśnie nie mogę go znaleźć i nie pamiętam adresu. Wiem, że było głównie o prostym życiu. Wkrótce po tym jak go odkryłam i przeczytałam prawie wszystko co opublikował postanowił zawiesić czy też zamknąć bloga bo wracał do polski rozkręcać biznes.
A ja tak właśnie zrobiłam! Zamieniłam badź co badź wygodne życie w Polsce, na mała wioskę na Malediwach. Mieszkam tu 2 lata, prowadzę pensjonat i nic nie muszę. Z nikim się nię ścigam o większe, lepsze, droższe, nie patrzę na zawiść, zazdrość i wyścig szczurów w korporacji. Mam skromny domek, ale taki mi wystarczy. Jestem szczęsliwa, słońce świeci przez cały rok, mam palemki, kokosy i piękny turkusowy ocean. Kocham i jestem kochana i póko co nigdzie się stad nie ruszam 🙂
Prowadzę bloga Dzienniki Typelka, zapraszam!
To wspaniale! Dziękuję Ci za Twój głos pod tym wpisem!
wow super! podziwiam za odwage ale równocześnie rozumiem, bo takie życie to sielanka 🙂
Ja się pytam „czemu tak krótko?”. Tak przyjemnie mi się czytało, a tu koniec… 🙂 Gratuluję Marcie takiego rajskiego spełnienia. Nie wiem czy byłabym w stanie wyprowadzić się z Polski na stałe. Gdybym mieszkała w mieście i miała dość tego zgiełku, to z pewnością byłoby mi łatwiej. Mam jednak te swoje spokojne życie na wsi, które zaczęłam kilka lat temu, po przeprowadzce z miasta. Marzyłam zawsze o zamieszkaniu nad morzem, a teraz droga zajmuje niecałe 20 minut. W momencie gdy tu wypisuję komentarz, za oknem słychać śpiew żurawi i innych ptaków, które siedzą na pobliskich drzewach 🙂
Każdy ma swój mały raj na Ziemi, ale to sami musimy zweryfikować czego tak naprawdę potrzebujemy do pełni szczęścia.
Oj tak! To też jest kierunek w którym podążają moje myśli.
O kurcze! Ale super sprawa. Zastanawiam się, jak to się dzieje, że niektórzy ludzie mają to szczęście, że gdzieś się znajdą i nagle propozycja spada im z nieba. Przecież oferta pracy dla kursanta na którym właśnie się zarabia to nie jest codzienność 🙂 Rewelacja. Pewnie, że zawsze marzyłam o takim „zbiegu okoliczności” Praca spod palemki? Aż tak może nie. Nie wiem, czy bym się skupiła, ale praca skąd tylko bym chciała. Owszem! Praca freelancerki – moje ciche marzenie, które dopiero kiełkuje.
no az takiego szczescia to ja nie mialam:). Praca na mnie nie spadla z nieba!! Wyslalm do szkoly cv i podanie o staz w wydziale marketingu. Po dwuch dlugich rozmowach telefonicznych szef szkoly zgodzydowal sie mnie przyjac na praktyki. Dopiero jak sie wykazalam na stazu dostalam propozycje pracy, Mialam poprostu swietne wyniki. Latwo nie bylo. :):)
A widzisz, a z tekstu myślałam, że jesteś takie dziecko szczęścia, a tu potem i krwią i mądrą głową okupione 🙂 Gratuluje!
No właśnie to nie jest tak, że coś samo spada z nieba. Trzeba się czasem nieźle nagimnastykować i wiele poświęcić, aby się udało. Mnie też wiele kosztowała zmiana, jestem też niesamowicie uparta i nie poddaję się, nawet, jeśli pozornie na pierwszy rzut oka nie ma szansy się udać. I oto mieszkam pod palma, pracuję ood palma, nie jestem od nikogo zależna – opłaciło się!
Po prostu bajka:). Fajna sprawa. Kiedyś miałam okazję być uczestniczka takiego kursu, tylko że uczyłam się języka włoskiego przez miesiąc w Toskanii nad morzem. W ogóle jestem zakochana we Włoszech i kiedyś całkiem na poważnie rozważałam przeprowadzkę do tego kraju, ale nie wyobrażałam sobie rozłąki z moją rodziną, więc w końcu zdecydowałam się zostać w Polsce:).
Gratuluję odwagi do tak dużej zmiany! Tak z tylu głowy również marzy mi się nieprzywiązanie do żadnego miejsca i życie w cieplejszym klimacie:) Na razie nie mam na to widoków, ale kto wie!
Bardzo motywujący wpis, uwielbiam takie czytać. Jak widać marzenia się spełniają, czasem trzeba tylko im trochę pomóc.:)
Kochani!!! to ja- Marta. dziekuje Wam za cieple slowa, a Tobie Korolino za ten artykul:) Tak moje marzenie sie spelnilo to Wasze tez moga sie splenic!!! Mysle ze mialam duzo szczescia , ale tez wiary w siebie w to czego chcialam i nie ukrywam ze bardzo dobrze wypadlam na praktykach. Mialam swietne wyniki, dlatego dostalam oferte pracy. Czyli ciezka praca sie oplaca:)!!! pozdrawiam z mojego raju:) i zapraszam Was na kurs (lub tyko na kawke ) do szkoly!!!
Do odważnych świat należy!
Mnie się marzy przeprowadzka na wieś. Na razie zadowalam się działką – dobre chociaż tyle 🙂
Świetnie mieć posadę, która daje pewną swobodę i możliwość samodzielnego zarządzania czasem pracy, jednak ja mam duszę kury domowej i w takiej roli najchętniej bym się widziała – budzącą się rano na wsi, przygotowującą pachnące śniadanie, a potem doglądającą w ogródku warzyw na obiad 🙂
Bardzo inspirująca historia, trzeba mieć dużo odwagi żeby zaczynać wszystko w obcym kraju od nowa 🙂
Taki krok to dla większości z nas wyjście poza swoją strefę komfortu, dlatego jest to tak trudne. Choc przykład Marty i wiele innych przykładów pokazuje, ze warto go zrobic, jesli mamy Sieldcach czegos, co chcemy robic:)
Gratulacje odważnego kroku!!:)
Jejku, zazdroszczę, że się zdecydowała zacząć wszystko od nowa! Od dawna marzę o przeprowadzce nad morze – do Gdyni lub Gdańska spod Warszawy, ale już tu mam paniczny lęk i cicho siedzę i staram się zapomnieć o tym.
Lubię swoje miejsce i to co robię, więc nie planuję wyjazdu. Na miejscu mogę realizować swoją pasję pisania. Ale wiem, że do każdego zadania zawsze się przygotowuję, więc taki wyjazd wymagałby czasu 🙂 Mogę powiedzieć, że jestem jak Tarzan, nie puszczam jednej liny, póki dobrze nie chwycę drugiej 🙂